Przylatując na Islandię zrobiliśmy inaczej niż większość turystów. Zamiast z lotniska udać się na południe Islandii, my pojechaliśmy w drugą stronę. Chcieliśmy jak najszybciej, przed zimą, która faktycznie zjawiła się po kilku dniach, zobaczyć Fiordy Zachodnie. To tereny nieprzejezdne, gdy spadnie śnieg. Ale taki plan miał jeden poważny minus. Po przejechaniu 2 tysięcy kilometrów, odludnych i spokojnych, południe wyspy nas rozczarowało. Oczywiście nie rozczarowała nas przyroda, wodospady, gejzery czy czarne plaże. Rozczarowała, a raczej zniechęciła, ilość turystów. Jeśli tylu ich było w październiku, to nie wyobrażamy sobie lipca i sierpnia, czyli pełni sezonu.
Południe wyspy czy Złoty Krąg, jako, że położone najbliżej lotniska, są najbardziej dostępne, odwiedzane pewnie przez niemal wszystkich podróżnych. I my również je polecamy, bo być na Islandii i nie zobaczyć gejzeru od którego pochodzi nazwa wszystkich gejzerów na świecie albo czarnej plaży, podobno jednej z najładniejszych na świecie? Trzeba się jednak nastawić, że nie będzie to podziwianie widoków w samotności.
Islandia południowa – co widzieliśmy
Nasza mapka z zaznaczonymi punktami do zobaczenia na południu wyspy pękała w szwach. Ten region obfituje w islandzkie must see. Prawie wszystko udało się nam zobaczyć. Widzieliśmy lodowcową lagunę Jökulsárlón i Fjallsarlon, obserwowaliśmy turystów uciekających przed falami na czarnej plaży Diamond Beach, spacerowaliśmy po Parku Nardowym Skaftafell, próbując dotrzeć do wodospadu Svartifoss, zrobiliśmy sobie krótki przystanek przy kościółku torfowym Hofskirkja, cieszyliśmy się widokiem na Vatnajökull – największy lodowiec nie tylko Islandii, ale całej Europy, zrobiliśmy zdjęcie tęczy przy wodospadzie Skogafoss, przeszliśmy z Jasiem wokół wodospadu Seljalandsfoss, obserwowaliśmy turystów wspinających się na wrak samolotu Dakota, zrobiliśmy sobie zdjęcie na bazaltowych kolumnach przy plaży Reynisfjara w Vik, spacerowaliśmy wzdłuż kanionu Fjaðrárgljúfur.
Były zachwyty i rozczarowania.
Co nas zachwyciło na południu Islandii
Zdecydowane pierwsze miejsce południa wyspy (a według Patryka i całej wyspy) należy się lagunie lodowcowej Jökulsárlón. Mieliśmy szczęście do pięknej pogody, kry lodowcowe spływające z lodowca Vatnajökull. od których odbijało się piękne słoneczko, wyglądały niesamowicie. Laguna lodowcowa “zagrała” m.in. w dwóch filmach z Jamesem Bondem, w Tomb Rider, w Batmanie i w filmie Interstellar, ale na żywo wrażenia są jeszcze lepsze. Obok jeziora znajduje się piękna plaża, zwana diamentową.
Co nas rozczarowało na południu Islandii
Reynisfjara czyli najsłynniejsza czarna plaża. Sama w sobie bardzo malownicza, ciemny piasek, skały Reynisdrangar, bazaltowe kolumny. Jednocześnie było to jednak miejsce, w którym spotkaliśmy najwięcej turystów, i to turystów ze statywami, dronami. Cieżko było przejść, ogromny hałas, brzęczenie dronów, nic przyjemnego. Za to Jaś był bardzo zadowolony, bo po plaży biegał mały piesek, Jaś jest fanem psów, a dotychczas nie udało mu się żadnego spotkać na Islandii.
Także i wrak samolotu Dakota nie robi oszałamiającego wrażenia. I tutaj jest pełno turystów.
Co było dla nas (a raczej dla Jasiowego wózka) niedostępne
Nie udało się nam zobaczyć słynnego wodospadu Svartifoss. Trasa do niego wymagała nosidełka, pięła się lekko w górę, a mały się niecierpliwił, więc w połowie drogi zrezygnowaliśmy. Także droga do wraku samolotu Dakota nie nadawała się do jazdy wózkiem, do tego trasa ta jest dość długa, więc tylko Patryk pomaszerował zobaczyć ten zabytek. Wyprawa zajęła Patrykowi 1,5 godziny. Na tablicy na parkingu było natomiast napisane, żeby zarezerwować sobie 3-4 godziny. Zrezygnowaliśmy również z kąpieli w gorącej rzece Hveragerdi – prowadzi do niej ok. 3 km piesza trasa, nie dla wózka.
Nocowaliśmy w Hörgsland Guesthouse (link do strony na bookingu) i w Hotelu Vos (link do strony na bookingu). Szczególnie to drugie miejsce miło wspominamy. Ładne pokoje, pyszne jedzenie i niesamowita zorza polarna, którą mogliśmy obserwować przez okno.