Fiordy Zachodnie. Wpisując to hasło w Google otrzymujemy takie wyniki jak: najdzikszy region Islandii, a nawet Europy, najrzadziej odwiedzany obszar wyspy, najsłabiej zaludnione tereny. A gdy mówiliśmy znajomym, że planujemy pojechać na Fiordy Zachodnie z niemowlakiem, na początku października, słyszeliśmy: szaleni. Nie było aż tak strasznie, ale rzeczywiście, przez dwa dni spędzone w tym regionie kilkanaście razy powiedzieliśmy: toż to koniec świata.
Trasa
Trasa samochodowa z Reykjaviku do Bildudalur, gdzie mieliśmy zarezerwowane noclegi, to 380 km, ale czas jazdy według Google Maps to aż 6 godzin. 6 godzin w aucie z niemowlakiem to bardzo dużo, za dużo. Aby skrócić ten czas zdecydowaliśmy się na popłynięcie na Fiordy Zachodnie promem. Prom Baldur wypływa z Stykkisholmur na Półwyspie Snaefellsnes. Po 2,5 godziny dopływa do miejscowości Brjanslaekur na Fiordach Zachodnich. Bilety na prom kupiliśmy kilka dni wcześniej, przez internet, płacąc ok. 460 zł za auto i dwójkę dorosłych, jako, że dziecko do lat 15 miało podróż za darmo. W sezonie letnim bilety są trochę droższe.
Prom wypływał o godz. 15.00, żeby, po krótkim przystanku na wyspie Flatey, o 17.30 dopłynąć do Fiordów Zachodnich. Trochę bujało, co pomogło Jasiowi przespać prawie całą podróż. Prom jest dość duży, ma kilka sal, w tym jedną z mini restauracją, ma również część otwartą, ale zimny wiatr nie zachęcał do przebywania tam. Z portu mieliśmy około godziny drogi samochodem.
Fiordy Zachodnie
Wstępnie zaplanowaliśmy, że na Fiordach Zachodnich zobaczymy wodospad Fjallfoss (jego druga nazwa to Dynjandi), czerwoną plażę Raudasandur, klify Latrabjarg, wrak statku Gardar BA 64 oraz termalne, dzikie baseny Pollurin Hot Spot, Hellulaug albo Reykjafjardarlaug Hot Pool.
Już po dotarciu na nocleg do Bildudalur mieliśmy wątpliwości, czy ten plan uda się nam zrealizować. Godzinna podróż z portu wymęczyła nas bowiem niesamowicie. O drogach na Fiordach Zachodnich pewnie można napisać wiele, ale chyba i tak nie można sobie ich wyobrazić. Z jednej strony są to chyba najbardziej malownicze trasy jakimi przyszło nam kiedykolwiek jechać, z drugiej strony chyba najstraszniejsze. Z jednej strony góra, z drugiej przepaść. Nie uświadczysz asfaltu, czy barierek, za to liczne wyboje, dziury, kałuże, kamienie. Przez kilkadziesiąt kilometrów nie mijaliśmy żadnego auta, czy zabudowania. To potęgowało nasz niepokój – gdyby zepsuł się nam samochód, albo zabrakło paliwa pewnie długo czekalibyśmy na pomoc.
Wodospad Dynjandi
Gdy obudziliśmy się rano okazało się, że prócz dróg jest jeszcze jedna przeszkoda do zwiedzania: silny sztorm. W nocy pogoda tak bardzo się popsuła, że do godzin popołudniowych zalecano pozostanie w domach. Zgodnie jednak z prognozami popołudniu wiatr zmalał. Pojechaliśmy więc zobaczyć najbardziej znany wodospad Fiordów Zachodnich – Fjallfoss, znany też jako Dynjandi. Samochodem można podjechać prawie pod sam wodospad. Dojście na górę zajmuje około kwadrans, ze względu na padający deszcz i silny wiatr zostaliśmy jednak na dole. Dynjandi jest ogromny, do tego obok niego znajduje się kilka mniejszych wodospadów, co łącznie robi niesamowite wrażenie. I jedna, niezaprzeczalna zaleta tego wodospadu: brak turystów. Oprócz nas na parkingu były jeszcze tylko dwa samochody. Wspominając to dziś, po dniu spędzonym z setkami osób na południu wyspy, Dynjandi zachwyca nas jeszcze bardziej.
Baseny termalne
W drodze powrotnej zrealizowaliśmy jedno z marzeń islandzkich: wykąpaliśmy się w dzikim, termalnym basenie z widokiem na fiord, nazwanym Reykjafjardarlaug Hot Pool. Jako, że jedna osoba musiała opiekować się malcem, kąpaliśmy się osobno. Byliśmy sami. Temperatura wody wpływającej do basenu z geotermalnego źródła to około 40 stopni, temperatura powietrza w tym dniu to około 5 stopni. Woda w basenie była na tyle czysta, że nie budziła naszych wątpliwości. Obok basenu znajdowała się drewniana “przebieralnia”. Wbrew obawom moment wyjścia z wody nie był taki straszny. Możliwość osuszenia się i ubrania w osłoniętej od wiatru budce bardzo pomogła. Obok basenu znajdowało się ponadto oczko termalne, temperatura w nim była dużo wyższa, ale nam wystarczyła kąpiel w basenie.
Na naszej islandzkiej trasie mijaliśmy szereg termalnych basenów. Kąpaliśmy się jednak jedynie w tym jednym i to nie dlatego, że się nam ta kąpiel nie podobała. Przyczyna była inna. W każdym kolejnym basenie był tłum kąpiących się, często całe grupy, głośne i niesprzyjające relaksowi. Cieszymy się więc, że zdecydowaliśmy się na kąpiel na Fiordach Zachodnich.
Bildudalur
Wybór noclegów na Fiordach nie był imponujący. Wiedzieliśmy, że nie chcemy dojeżdżać do Isafjordur, miejscowości nazywanej stolicą Fiordów, dla nas zbyt oddalonej, szukaliśmy więc noclegu gdzieś bliżej. Padło na Bildudalur. Miejscowość zamieszkana jest przez około 200 osób. Malutkie miasteczko z portem, jedną kawiarnią, sklepem, stacją benzynową, kościołem i muzeum potworów morskich – nie odwiedziliśmy, więc nie wiemy, czy warte polecenia. Nocleg mieliśmy bardzo fajny – malutkie mieszkanie z osobną sypialnią i widokiem na port i fiordy (link do strony na bookingu).